Alaska - poszukiwanie skarbów w przeszłości i teraźniejszości

Zachęcamy do zapoznania się ze świadectwem Małej Siostry Emily.

Zorza polarna jest fenomenem ukazującym się na niebie Alaski. Są ludzie, którzy nigdy jej nie widzieli, i są tacy, nazywani łowcami światła, którzy poświęcają dużą część swego życia, aby ją oglądać. Małe siostry osiedliły się przed wielu laty wśród Eskimosów na jednej z wysp Alaski. Chociaż dziś mieszkamy w nowoczesnym mieście o nazwie Anchorage, przybywając tu, tęskniłam jednak za tym, aby choć trochę doświadczyć tego, co przeżywały pierwsze małe siostry, i odczuć coś z ich pionierskiego ducha.
Siostry uczą mnie sztuki „trzymania się ciepło”, gdyż mimo postępu zimno na Alasce nadal jest odczuwalnie silne. Pokazują, jak z króliczego futerka robi się rakiety śnieżne (Rakiety śnieżne (tzw. karple) – przedmioty mocowane na obuwiu, przeznaczone do chodzenia po śniegu. Poprzez rozłożenie ciężaru ciała na większą powierzchnię zmniejszają naciski jednostkowe na śnieg, pozwalając poruszać się po jego powierzchni ze znacznie mniejszym zapadaniem się.) Otulają mnie ciepłymi okryciami sporządzonymi przed czterdziestu laty przez siostry, które już od dawna są w niebie. Jest to trochę tak, jakbym była odziewana ich miłością, która wciąż pozostaje żywa.
Nie muszę już, jak pionierki pierwszych lat, odciągać brył lodu, by dosięgnąć wody pitnej. Ale i dziś, w środku wielkiego miasta, trzeba czasem przenosić góry. Góry, które oddzielają od siebie ludzi, góry niewiary, wrogości, braku miłości. W tej sprawie nic się nie zmieniło.
Pracuję, sprzątając sale operacyjne w szpitalu. W społeczeństwie, w którym pozycja zawodowa zapewnia uznanie i wpływy, czuję się tutaj kimś mało szanowanym. Jeden z pielęgniarzy, który widział jak przenoszę śmieci, spytał mnie żartobliwie: „Czy zajmowanie się odpadami jest rzeczywiście twoim pragnieniem?” Po moim zdecydowanym „Tak” dodał zirytowanym głosem: „Powinnaś dążyć do czegoś więcej”. Odpowiedziałam: „ Ma Pan rację! Ale najpierw muszę to zadanie wykonywać z większą miłością”. Po tej odpowiedzi zmienił się wyraz jego twarzy i obdarował mnie szerokim uśmiechem.
Wyobrażałam sobie, że moja praca przybliży mnie do rdzennych mieszkańców Alaski, chciałam poznawać ten kraj z ich punktu widzenia. Wprawdzie w szpitalu leczeni są prawie wyłącznie Eskimosi, ja jednak – mimo wielu kontaktów z prostymi ludźmi, np. z osobami sprzątającymi pochodzącymi z całego świata – wciąż głównie obracam się wśród chirurgów i anestezjologów. Zasmucona tym, że nie czuję się bliska ubogim, jak tego pragnęłam, zaczęłam wewnętrznie skarżyć się Bogu. Jego odpowiedź była pełna czułości: „Kto nie poznał Chrystusa i bogactwa Boga, ten wciąż jest ubogim człowiekiem”.
W odnowionym wtedy nurcie miłości postanowiłam nauczyć się imion wszystkich osób z personelu, aby w ten sposób zdobyć ich zaufanie. I stopniowo, jak mi się wydawało, „góry” z sal operacyjnych zaczęły się rozsuwać.. A może tylko zmienił się mój sposób patrzenia?
Miałam udział w przeżyciu jednej z pielęgniarek, która zgubiła swoją obrączkę ślubną. Razem z koleżanką otwierałyśmy worki z brudną odzieżą, aby tam jej szukać. Można powiedzieć, że było to poszukiwanie igły w stogu siana. Kiedy jednak w końcu koleżance udało się znaleźć zgubioną obrączkę, pielęgniarka wybuchnęła płaczem i serdecznie objęła znalazczynię. Wkrótce potem przeżyłam wyjątkowe spotkanie z jednym z anestezjologów. Również on coś zgubił i zauważyłam, że przeszukuje śmieci. Przechodząc obok zapytałam żartem, czy jest nawykły do tego rodzaju „wykopalisk”. Banalne, jak się zdawało pytanie, powiodło ku niespodziewanemu zwierzeniu. Spontanicznie i bez wstydu lekarz opowiedział mi o swoim pochodzeniu. Wychował się w rodzinie, dla której przerzucanie ton śmieci w okolicznych osiedlach w poszukiwaniu „skarbów” było sposobem utrzymania.
Wszyscy, bogaci czy ubodzy, również gromadzimy śmieci, w których czasem ukryte jest coś wartościowego. Jeśli ktoś, nie zadając wielu pytań, wyruszy z nami na poszukiwanie, jeśli  – bez żadnych warunków – słucha i kocha, to wtedy, być może, odnajdziemy perłę, ukryte światło, o których nawet nie wiedzieliśmy, że je posiadamy.
Wkrótce po tym, gdy napisałam ten tekst, zostałam przeniesiona na inny oddział szpitalny, gdzie znowu nikogo nie znałam. Przeżyłam szok, bo wydawało mi się, że muszę znowu wszystko budować od nowa. Pocieszenie znalazłam w słowach św. Jana od Krzyża, które towarzyszyły mi już wcześniej, gdy udając się na Alaskę, opuszczałam Włochy:„Aby zdobyć to, czego nie masz, idź tam, gdzie niczego nie będziesz posiadać”.
Nasza miłość powinna być czuła i pełna współczucia. Powinna dotyczyć detali i polegać na tym, by w małych sprawach czynić dobro dla innych. Pytajmy ludzi, którzy są obok nas, o szczegóły dotyczące ich zdrowia, pytajmy o to, co ich cieszy, co smuci, czego potrzebują. Jeśli zwracamy uwagę na małe rzeczy, ofiarowujemy im pocieszenie i ulgę. Ku ludziom, których Bóg postawił na naszej drodze, kierujmy uwagę pełną miłości –tak jak czyni to rodzeństwo, które jest dobre dla siebie, jak matka, która całym sercem kocha swoje dzieci., W ten sposób, na ile to możliwe, pomagamy im odzyskać równowagę, a ciężary ich życia czynimy lżejszymi, podobnie jak Bóg, który pomaga każdemu, kto do niego przychodzi.(Karol de Foucauld)